O mnie

sobota, 14 listopada 2015

Przydatne i nieprzydatne gadżety rowerowe.


W gąszczu nowinek łatwo jest stracić głowę. Przeglądając sklepy internetowe, odwiedzając stacjonarne, co rusz trafiamy na jakiś przedmiot, który w pierwszej chwili wydaje nam się niezbędny. Taki "must have". Sama kupuję magazyn kolarski "Szosa". I choć nie ma w nim tak naprawdę wielu reklam, to patrząc na zawodowych kolarzy też chciałabym mieć taki arsenał sprzętu jak oni. I takich sponsorów oczywiście ;) Co jednak zrobić, gdy sponsorami musimy być sami dla siebie? Ostrożnie weryfikować, co tak naprawdę jest nam potrzebne, a bez czego możemy się obyć. 



Garmin Varia 299 euro, źródło: garmin.com





















Na pierwszy ogień idzie wsteczny rowerowy radar Varia od Garmina. Brzmi profesjonalnie. Jest to system informujący rowerzystę o pojazdach nadjeżdżających z tyłu, wyposażony w czujnik wbudowany w tylnej, migającej na czerwono lampce oraz urządzeniu przekazującym te dane do naszej wiadomości, zamontowanym na kierownicy. Chyba, że mamy licznik rowerowy Garmin Edge. Wtedy informacje wyświetlą się bezpośrednio na nim. Urządzenie informuje o pojazdach znajdujących się już 140 metrów za rowerzystą, a kompatybilne oświetlenie w "inteligentny" sposób dostosowuje natężenie w zależności od prędkości rowerzysty i warunków na drodze. 
Wszystko spoko. Jeśli kogoś stać uważam to za fajny gadżet. Bo cena powala. Za taki system musimy zapłacić ponad 1000 zł. Za o wiele mniejszą kwotę jesteśmy w stanie wyposażyć się w naprawdę fajne oświetlenie do roweru. Według mnie to jednak informacja dla kierowcy o naszym istnieniu na drodze jest ważniejsza, niż elektroniczna informacja dla rowerzysty o nadjeżdżających pojazdach. Zazwyczaj słyszymy przecież już z daleka silnik samochodu. O wiele wcześniej niż kierowca może nas zauważyć. Dlatego moim zdaniem gadżet jest tylko niepotrzebną zabawką, a o wiele lepiej zainwestować w fajne, odblaskowe ciuchy i porządne oświetlenie. 

  

Accent Lobster 75zł, źródło: bikestacja.pl
























Przydać się mogą rękawiczki trójpalczaste, takie jak  Accent Lobster. Umożliwiają wygodniejsze hamowanie i zmianę biegów podczas jazdy na rowerze szosowym oraz są cieplejsze niż standardowe rękawiczki pięciopalczaste. Dlaczego więc uważam je za gadżet, a nie "must have"? Według mnie, lepszą opcją jest zakup rękawiczek z neoprenu, które będą równie ciepłe, a przydadzą się nie tylko na szosie, ale również podczas jazdy na zwykłym rowerze oraz w funkcjonowaniu na co dzień. 



Elite Ozone Endurance Protect Cream 69 zł, źródło: karbonowy.pl

















Chamois Cream. Nazwa brzmiąca obco, ale każdy kolarz, który zaznał "uroków" długich godzin spędzonych na siodełku, rozpozna tą nazwę w mig, łącząc ją ze swoimi osobistymi przeżyciami... Chamois cream to krem zapobiegający otarciom, podrażnieniom i odparzeniom skóry. Za opakowanie 150 ml musimy zapłacić około 70 zł. Drogo. Zwłaszcza, że w podobny sposób działa zwykła wazelina, naniesiona grubszą warstwą i u mnie się sprawdza. Ale jeśli mamy na zbyciu 70 zł i chcemy szykować się do jazdy i poczuć jak Pro, czemu nie. 



Camelbak Podium 700ml 48zł, źródło: rowertour.com




















Bidon Camelbak Podium. Zwykły bidon za 50 zł. Ale kupiłabym, mimo ceny. Sama miałam już kilka bidonów. Nie jest to rzecz, którą kupujemy na lata, bo taki plastik szybko się zużywa. Poza tym po prostu śmierdzi plastikiem. No i właśnie, według opinii w Internetach, Camelbak plastikiem nie zajeżdża i nie zmienia smaku napojów. Bidon znajduje się na mojej liście zakupowej, więc podzielę się opinią, jak to z tym zapachem jest. 



Rapha Winter Hat 55 euro, źródło: rapha.cc
























Czapeczka kolarska. Charakteryzuje się tym, że mieści się pod kask i ma fajny daszek, który zapobiega wpadaniu kropli deszczu do oczu i na okulary. Sęk w tym, że te fajne i ładne są dość drogie. Czapki teamowe oraz z nadrukami reklamowymi są tańsze, ale ja raczej nie chciałabym podczas jazdy być darmowym słupem reklamowym. 



Garmin Ede 1000 550 euro, źródło: garmin.com



















Ostatni gadżet i zarazem najdroższy to licznik rowerowy Garmin Edge 1000. Czemu akurat ten? Bo ma najwięcej funkcji i jeśli miałabym kupić taki gadżet dla siebie, to byłby to właśnie ten model. Ma fajny kolorowy i dotykowy ekran, ładne i czytelne mapy. Wyświetla wszystkie potrzebne podczas jazdy funkcje, będąc przy tym wodoodpornym i wytrzymałym na wstrząsy. Łączy się ze smartfonem, więc powiadamia o przychodzących wiadomościach i połączeniach oraz przesyła na bieżąco przebieg naszej trasy, umożliwiając śledzenie nas na żywo. Jest kompatybilny z wieloma czujnikami; miernikiem mocy, kadencji, pulsu. Fajny gadżet dla tych, którzy chcą przenieść swoją aktywność na wyższy poziom. Fajna jest również jego cena, ponieważ kosztuje około 550 euro. Dostęp do map i korzystanie z Garmin Connect jest bezpłatne. Osobiście, gdybym miała na zbyciu 550 euro i szukała dla siebie licznika rowerowego, to nad tym modelem nie zastanawiałabym się ani chwili. 



Przed zakupami nie warto iść na żywioł. Czasem można znaleźć coś w lepszej cenie, coś bardziej praktycznego albo charakteryzujące się lepszą jakością. Wybór jak zawsze należy do Was. Jeśli chodzi o mnie- lubię gadżety mające mi ułatwić bądź uprzyjemnić życie. Jednak miernikiem opłacalności danego zakupu jest dla mnie zawsze częstotliwość korzystania z tej rzeczy. Gdy ma być to rzecz używana jedynie od czasu do czasu, bo może się kiedyś przydać- odpuszczam. Na to nie warto wydawać ani jednej złotówki. 

A Wy czym kierujecie się przy zakupie sportowych gadżetów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co o tym myślisz? Daj znać w komentarzu! Każdy jest dla mnie bardzo ważny.