O mnie

poniedziałek, 9 listopada 2015

Mam spodnie z lumpeksu i spełniam swoje marzenia.


Większość kobiet marzy o nowych szpilkach. Generalnie- nowych butach. O nowej torebce, sukience. Nałogowe przeglądanie stron typu Allegro, Zalando itp. Znam to nie tylko z westchnień i zwierzeń koleżanek. Sama kiedyś potrafiłam spędzić godziny na oglądaniu ciuchów i planowaniu, co kupię, gdy już będzie mnie na to stać. Przeważnie i tak kończyło się na tym, że zamiast kilku tańszych rzeczy kupowałam jedną, ale taką, która od kilku lat służy mi do teraz.

Osobiście uwielbiam dobre jeansy. Te, które mam obecnie, nie są nowe i w najbliższym czasie nie planuję kupna. Cenię porządną odzież, służącą przez kilka sezonów. "Ania, ty to się chyba bardzo przywiązujesz do rzeczy"- powiedziała jakiś czas temu moja koleżanka. Z politowaniem w głosie. Bo przecież jak można nosić jedną kurtkę od trzech lat? Ja raczej dziwię się, jak można kupić nową tylko dlatego, że tamta się znudziła? 

Kupowanie według potrzeb.
Nie umiem oddać się bezmyślnemu konsumpcjonizmowi. Wierzę w to, że lepiej kupić coś dlatego, że jest to potrzebne. I wydać na to większą kwotę, traktując jako kilkuletnią inwestycję, niż wspierać kiepskie wykonanie i pracodawców wykorzystujących swoich pracowników kosztem jakości produktu. Często sama na tym cierpię, bo wolę w końcu nie kupić nic, niż mieć wątpliwość co do słuszności wydanych pieniędzy. Ciężko jest mi wydać pieniądze na siebie tak w ogóle.

Ubiera się w lumpeksie, a się obnosi jakby nie wiadomo co na sobie miała...
Taki tekst też kiedyś usłyszałam. I wiecie co? Ja jestem z tego dumna, że potrafię ubrać się nie wydając na to wielkich pieniędzy. Mam w szafie świetne jeansy Diesla. Są ze mną od trzech lat, a wyglądają coraz lepiej. Mam świadomość tego, że przede mną służyły komuś równie dobrze. Wątpię, że kupione obecnie spodnie z sieciówki wytrzymałyby tyle czasu.

Używane spodnie i kaszmirowy sweter. 
Mam dwa ciepłe swetry. Serio. Jeden wełniany, "ważył" dwa złote. Drugi kaszmirowy. Nie powiem za ile, bo był koszmarnie drogi. I nie żałuję ani jednej wydanej na niego złotówki, bo zwrócił mi się już dawno. Jest ciepły, nie gryzie, ma piękny szary kolor i pasuje do wszystkiego. Nie odczuwam absolutnie żadnej potrzeby, aby po wypłacie wpaść w szał zakupów i pobiec do galerii handlowej po najnowszy krzyk mody. Czy samo usprawiedliwienie, że kogoś na to stać wystarczy? A co stanie się z tymi rzeczami, gdy przyjdzie kolejny sezon? Pół biedy, jeśli trafią one do potrzebujących. Ale nie oszukujmy się- najczęściej chowane są na dnie szafy, bo przyda się, bo będzie do chodzenia po domu, bo schudnę, albo jeszcze inne absurdalne tłumaczenia.

Ostatnio dowiedziałam się, że jestem minimalistką, że tak to się nazywa... 
W Internetach panuje moda na pozbywanie się zbędnych rzeczy. Ostatnio trafiłam na kilka filmików na Youtube odnośnie minimalizmu, minimalistycznej mody, minimalistycznego mieszkania i w ogóle. Jest tylko pewien dysonans, który w tym wszystkim zauważam. Rodzi się pewnego rodzaju moda na minimalizm, a nie zrozumienie całej jego istoty. Co mam na myśli? Spotkałam się z wymianą całej garderoby na nową, minimalistyczną. Taką monochromatyczną, bez dodatków. Albo remont mieszkania, by stało się minimalistyczne. Najlepiej biało- czarne. Wydaje mi się, że nie o to tutaj chodzi... Prawdziwą istotą minimalizmu, jak się później dowiedziałam, jest życie z przeświadczeniem, że to co mam mi wystarcza. Że nie gonię za modą, tym co popularne. A oprócz samej siebie dostrzegam wokół innych ludzi. Nie tylko tych, którzy potrzebują tego, czym my zagracamy naszą przestrzeń, ale również tych, którzy stoją za wyprodukowaniem kolejnej niepotrzebnej rzeczy. Że wcale nie potrzebuję tego, co jest mi przez wszechobecne reklamy wmawiane jako niezbędne.

Jesteśmy tym bogatsi, im mniej nam potrzeba do życia.
Im mniej wydajemy na pierdoły, tym więcej pozostaje na spełnianie prawdziwych marzeń. I posłużę się tu przykładem mojego roweru. To było prawdziwe marzenie. Silniejsze z każdym odłożonym banknotem, bo wiedziałam, że im kwota jest wyższa, tym bliżej jestem jego spełnienia. I przyszedł taki dzień, kiedy w końcu trzymałam ten nowy rower, który w końcu był tylko mój. I wszelkie inne zachcianki sobie poszły, bo spełniłam największe marzenie, które stanowiło nie tylko przedmiot materialny, ale dało możliwość przeżywania pięknych chwil i realizowania pasji. Jedno jest pewne- od tamtego czasu jeszcze bardziej zawyżyły się moje wymagania odnośnie tego, na co wydaję swoje ciężko zarobione pieniądze. Chcę być pewna, że to co kupuję odpowiada mi w stu procentach.


Dla niektórych moja pisanina pewnie wyda się zwykłym bełkotem. Możliwe, że dla tych, którzy bez zastanowienia potrafią wyjąć spory pliczek pieniędzy, kupując kolejny kurzący się w kącie przedmiot i tłumacząc się tym, że ich na to stać. Ja nie namawiam nikogo do ascezy i sama uważam, że jeśli czegoś naprawdę pragniemy, to warto dla tych marzeń pracować i wydawać nawet miliony, jeśli się je ma. Ale kupna pod wpływem reklamy, innej osoby, nagłej fascynacji nie boję się nazwać głupotą.
Bo kiedyś może zapukać do nas marzenie. To wielkie i prawdziwe. I jeśli nie jesteśmy przygotowani na jego przyjście, zostaniemy ze swoimi kurzącymi się gadżetami, a ono dalej będzie tkwić w nieosiągalnej przestrzeni. Życzę Wam, żeby Wasze marzenia się spełniały. Tak jak moje.

minimalizm



1 komentarz:

  1. Hej, ciekawy wpis. Sama jestem minimalistką od dawna, zanim jeszcze moda na niego poszła w internety. Jeśli chcesz, polecam Ci książkę, która zmieniła diametralnie mój sposób myślenia na temat rzeczy w ogóle. Ty jakby z rzeczami problemu nie masz jak widać - w sensie z ich nadmiarem - ale myślę, że dobrą książkę zawsze dobrze przeczytać, a ta właśnie jest dobra :) Dominique Loreau - Sztuka prostoty. (i inne tej autorki, ale moim zdaniem ta najlepsza!)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń

Co o tym myślisz? Daj znać w komentarzu! Każdy jest dla mnie bardzo ważny.