O mnie

środa, 28 czerwca 2017

Orkiszowo- owsiane naleśniki z szynką, serem i oregano. Przepis.



Orkiszowo- owsiane naleśniki z szynką, serem i oregano. Przepis.


Dzisiejszą propozycję kieruję do tych, którzy świadomie unikają mąki pszennej, lub chcą wprowadzić nowe smaki do swojej kuchni i zastąpić tradycyjne naleśniki nieco zdrowszą wersją. Gwarantuję, że po takim posiłku możecie być spokojni o poziom cukru we krwi. Przez dłuższy czas z pewnością nie zajrzycie do lodówki.

Składniki:
30g płatków owsianych
30g płatków orkiszowych
2 jajka
100 ml mleka
szczypta soli

Płatki zmieliłam na mąkę. Dodałam jajka, mleko, sól i przez chwilę potraktowałam mikserem, aby składniki się połączyły. Jeśli Wasze ciasto wyjdzie zbyt gęste lub zbyt rzadkie, możecie delikatnie skorygować konsystencję przez dodanie odrobiny mąki bądź mleka. Następnie "smażyłam" na rozgrzanej patelni teflonowej bez użycia tłuszczu, do zarumienienia obu stron. Naleśniki mogą początkowo wydać się Wam dość twarde i kruche, jednak gdy poleżą przez chwilę jeden na drugim, staną się elastyczne i mięciutkie. Jako nadzienie użyłam pokrojonej w kosteczkę szynki, sera oraz szczypty oregano. Zawinęłam w trójkąty i jeszcze przez chwilę podgrzałam na patelni. 

Smacznego! 


Orkiszowo- owsiane naleśniki z szynką, serem i oregano. Przepis.

Orkiszowo- owsiane naleśniki z szynką, serem i oregano. Przepis.






poniedziałek, 26 czerwca 2017

Tycie w ciąży. Czy naprawdę trzeba tak przybierać na wadze?


Na powyższe pytanie jedni odpowiedzą, że tak. Że jest to niezbędne dla prawidłowego rozwoju dziecka i zapobiegania niedoborom witamin, makro i mikroelementów. Drudzy natomiast osądzą, że jest to niebezpieczne zjawisko,  zarówno dla matki jak i dla dziecka. Kto ma rację? 
Otóż jedna i druga strona. 
Przez tycie w ciąży każdy będzie miał na myśli co innego. Rozróżniamy kontrolowany i prawidłowy przyrost masy ciała oraz nagłe i gwałtowne przybieranie na wadze. I rzeczywiście, ten pierwszy jest niezbędny dla zachowania zdrowia. W drugim przypadku możemy mieć do czynienia ze zbyt dużą podażą kalorii w stosunku do aktywności fizycznej, czy po prostu objadaniem wysokokalorycznymi przekąskami- słodyczami, fast foodami. Gwałtowne przybranie na wadze może być też oznaką chorób: cukrzycy, stanu przedrzucawkowego.

No dobrze. Więc ile kilogramów to będzie tak"normalnie", a kiedy powinno się zapalić czerwone światełko? To zależy. Zależy od współczynnika BMI przed ciążą. Czyli im szczuplejsza kobieta, tym teoretycznie ma prawo przybrać więcej podczas całej ciąży. I jest to w miarę logiczne, ponieważ oprócz kilogramów "koniecznych" do przybrania, organizm magazynuje również pewną ilość tłuszczu na czas karmienia piersią. A ile to jest to "konieczne"? 

Pod koniec ciąży kobieta zyskuje około 10 kilogramów, na które składają się:
piersi 0,5 kg
macica 1 kg
płyn owodniowy 1,2 kg
dziecko 3,5 kg
łożysko 0,8 kg
zwiększona ilość krwi 1,5 kg
zatrzymana woda 1,5 kg

Od wagi startowej zależy, ile powinno się przybrać ponad te 10 kg. Według badań powinnyśmy przyjąć następującą strategię:

W przypadku niedowagi (BMI poniżej 18,5) ostatecznie na plusie zobaczymy 12,5-18 kg.
Osoby z wagą w normie (BMI między 18,5- 24,9) przybiorą 11,5-16 kg. 
U kobiet z nadwagą (BMI między 25-29,9) rekomendowany przybór masy to 7-11,5 kg. 
Otyłość (BMI powyżej 30) oznacza, że na wadze nie powinno się znaleźć więcej niż 5-9 dodatkowych kg. 

Przyrost wagi powinien być stopniowy (nie więcej niż 0,5 kg na tydzień), by zapobiec rozstępom. Szybsze przybieranie na wadze, o ile staramy się jeść z głową, może oznaczać, że z ciałem dzieje się coś nie tak, że mogą występować objawy chorobowe. Zawsze należy skonsultować ten fakt z lekarzem. 

Dodatkowymi kilogramami również nie należy się zamartwiać. Nie powinien być to powód do stresu, którego w ciąży należy bezwzględnie unikać. Najlepiej zaakceptować to, że przyrost wagi jest konieczny i starać się zdrowo odżywiać i prowadzić higieniczny tryb życia. Jak? Opowiem w kolejnym wpisie.
 

sobota, 14 listopada 2015

Przydatne i nieprzydatne gadżety rowerowe.


W gąszczu nowinek łatwo jest stracić głowę. Przeglądając sklepy internetowe, odwiedzając stacjonarne, co rusz trafiamy na jakiś przedmiot, który w pierwszej chwili wydaje nam się niezbędny. Taki "must have". Sama kupuję magazyn kolarski "Szosa". I choć nie ma w nim tak naprawdę wielu reklam, to patrząc na zawodowych kolarzy też chciałabym mieć taki arsenał sprzętu jak oni. I takich sponsorów oczywiście ;) Co jednak zrobić, gdy sponsorami musimy być sami dla siebie? Ostrożnie weryfikować, co tak naprawdę jest nam potrzebne, a bez czego możemy się obyć. 



Garmin Varia 299 euro, źródło: garmin.com





















Na pierwszy ogień idzie wsteczny rowerowy radar Varia od Garmina. Brzmi profesjonalnie. Jest to system informujący rowerzystę o pojazdach nadjeżdżających z tyłu, wyposażony w czujnik wbudowany w tylnej, migającej na czerwono lampce oraz urządzeniu przekazującym te dane do naszej wiadomości, zamontowanym na kierownicy. Chyba, że mamy licznik rowerowy Garmin Edge. Wtedy informacje wyświetlą się bezpośrednio na nim. Urządzenie informuje o pojazdach znajdujących się już 140 metrów za rowerzystą, a kompatybilne oświetlenie w "inteligentny" sposób dostosowuje natężenie w zależności od prędkości rowerzysty i warunków na drodze. 
Wszystko spoko. Jeśli kogoś stać uważam to za fajny gadżet. Bo cena powala. Za taki system musimy zapłacić ponad 1000 zł. Za o wiele mniejszą kwotę jesteśmy w stanie wyposażyć się w naprawdę fajne oświetlenie do roweru. Według mnie to jednak informacja dla kierowcy o naszym istnieniu na drodze jest ważniejsza, niż elektroniczna informacja dla rowerzysty o nadjeżdżających pojazdach. Zazwyczaj słyszymy przecież już z daleka silnik samochodu. O wiele wcześniej niż kierowca może nas zauważyć. Dlatego moim zdaniem gadżet jest tylko niepotrzebną zabawką, a o wiele lepiej zainwestować w fajne, odblaskowe ciuchy i porządne oświetlenie. 

  

Accent Lobster 75zł, źródło: bikestacja.pl
























Przydać się mogą rękawiczki trójpalczaste, takie jak  Accent Lobster. Umożliwiają wygodniejsze hamowanie i zmianę biegów podczas jazdy na rowerze szosowym oraz są cieplejsze niż standardowe rękawiczki pięciopalczaste. Dlaczego więc uważam je za gadżet, a nie "must have"? Według mnie, lepszą opcją jest zakup rękawiczek z neoprenu, które będą równie ciepłe, a przydadzą się nie tylko na szosie, ale również podczas jazdy na zwykłym rowerze oraz w funkcjonowaniu na co dzień. 



Elite Ozone Endurance Protect Cream 69 zł, źródło: karbonowy.pl

















Chamois Cream. Nazwa brzmiąca obco, ale każdy kolarz, który zaznał "uroków" długich godzin spędzonych na siodełku, rozpozna tą nazwę w mig, łącząc ją ze swoimi osobistymi przeżyciami... Chamois cream to krem zapobiegający otarciom, podrażnieniom i odparzeniom skóry. Za opakowanie 150 ml musimy zapłacić około 70 zł. Drogo. Zwłaszcza, że w podobny sposób działa zwykła wazelina, naniesiona grubszą warstwą i u mnie się sprawdza. Ale jeśli mamy na zbyciu 70 zł i chcemy szykować się do jazdy i poczuć jak Pro, czemu nie. 



Camelbak Podium 700ml 48zł, źródło: rowertour.com




















Bidon Camelbak Podium. Zwykły bidon za 50 zł. Ale kupiłabym, mimo ceny. Sama miałam już kilka bidonów. Nie jest to rzecz, którą kupujemy na lata, bo taki plastik szybko się zużywa. Poza tym po prostu śmierdzi plastikiem. No i właśnie, według opinii w Internetach, Camelbak plastikiem nie zajeżdża i nie zmienia smaku napojów. Bidon znajduje się na mojej liście zakupowej, więc podzielę się opinią, jak to z tym zapachem jest. 



Rapha Winter Hat 55 euro, źródło: rapha.cc
























Czapeczka kolarska. Charakteryzuje się tym, że mieści się pod kask i ma fajny daszek, który zapobiega wpadaniu kropli deszczu do oczu i na okulary. Sęk w tym, że te fajne i ładne są dość drogie. Czapki teamowe oraz z nadrukami reklamowymi są tańsze, ale ja raczej nie chciałabym podczas jazdy być darmowym słupem reklamowym. 



Garmin Ede 1000 550 euro, źródło: garmin.com



















Ostatni gadżet i zarazem najdroższy to licznik rowerowy Garmin Edge 1000. Czemu akurat ten? Bo ma najwięcej funkcji i jeśli miałabym kupić taki gadżet dla siebie, to byłby to właśnie ten model. Ma fajny kolorowy i dotykowy ekran, ładne i czytelne mapy. Wyświetla wszystkie potrzebne podczas jazdy funkcje, będąc przy tym wodoodpornym i wytrzymałym na wstrząsy. Łączy się ze smartfonem, więc powiadamia o przychodzących wiadomościach i połączeniach oraz przesyła na bieżąco przebieg naszej trasy, umożliwiając śledzenie nas na żywo. Jest kompatybilny z wieloma czujnikami; miernikiem mocy, kadencji, pulsu. Fajny gadżet dla tych, którzy chcą przenieść swoją aktywność na wyższy poziom. Fajna jest również jego cena, ponieważ kosztuje około 550 euro. Dostęp do map i korzystanie z Garmin Connect jest bezpłatne. Osobiście, gdybym miała na zbyciu 550 euro i szukała dla siebie licznika rowerowego, to nad tym modelem nie zastanawiałabym się ani chwili. 



Przed zakupami nie warto iść na żywioł. Czasem można znaleźć coś w lepszej cenie, coś bardziej praktycznego albo charakteryzujące się lepszą jakością. Wybór jak zawsze należy do Was. Jeśli chodzi o mnie- lubię gadżety mające mi ułatwić bądź uprzyjemnić życie. Jednak miernikiem opłacalności danego zakupu jest dla mnie zawsze częstotliwość korzystania z tej rzeczy. Gdy ma być to rzecz używana jedynie od czasu do czasu, bo może się kiedyś przydać- odpuszczam. Na to nie warto wydawać ani jednej złotówki. 

A Wy czym kierujecie się przy zakupie sportowych gadżetów?

poniedziałek, 9 listopada 2015

Mam spodnie z lumpeksu i spełniam swoje marzenia.


Większość kobiet marzy o nowych szpilkach. Generalnie- nowych butach. O nowej torebce, sukience. Nałogowe przeglądanie stron typu Allegro, Zalando itp. Znam to nie tylko z westchnień i zwierzeń koleżanek. Sama kiedyś potrafiłam spędzić godziny na oglądaniu ciuchów i planowaniu, co kupię, gdy już będzie mnie na to stać. Przeważnie i tak kończyło się na tym, że zamiast kilku tańszych rzeczy kupowałam jedną, ale taką, która od kilku lat służy mi do teraz.

Osobiście uwielbiam dobre jeansy. Te, które mam obecnie, nie są nowe i w najbliższym czasie nie planuję kupna. Cenię porządną odzież, służącą przez kilka sezonów. "Ania, ty to się chyba bardzo przywiązujesz do rzeczy"- powiedziała jakiś czas temu moja koleżanka. Z politowaniem w głosie. Bo przecież jak można nosić jedną kurtkę od trzech lat? Ja raczej dziwię się, jak można kupić nową tylko dlatego, że tamta się znudziła? 

Kupowanie według potrzeb.
Nie umiem oddać się bezmyślnemu konsumpcjonizmowi. Wierzę w to, że lepiej kupić coś dlatego, że jest to potrzebne. I wydać na to większą kwotę, traktując jako kilkuletnią inwestycję, niż wspierać kiepskie wykonanie i pracodawców wykorzystujących swoich pracowników kosztem jakości produktu. Często sama na tym cierpię, bo wolę w końcu nie kupić nic, niż mieć wątpliwość co do słuszności wydanych pieniędzy. Ciężko jest mi wydać pieniądze na siebie tak w ogóle.

Ubiera się w lumpeksie, a się obnosi jakby nie wiadomo co na sobie miała...
Taki tekst też kiedyś usłyszałam. I wiecie co? Ja jestem z tego dumna, że potrafię ubrać się nie wydając na to wielkich pieniędzy. Mam w szafie świetne jeansy Diesla. Są ze mną od trzech lat, a wyglądają coraz lepiej. Mam świadomość tego, że przede mną służyły komuś równie dobrze. Wątpię, że kupione obecnie spodnie z sieciówki wytrzymałyby tyle czasu.

Używane spodnie i kaszmirowy sweter. 
Mam dwa ciepłe swetry. Serio. Jeden wełniany, "ważył" dwa złote. Drugi kaszmirowy. Nie powiem za ile, bo był koszmarnie drogi. I nie żałuję ani jednej wydanej na niego złotówki, bo zwrócił mi się już dawno. Jest ciepły, nie gryzie, ma piękny szary kolor i pasuje do wszystkiego. Nie odczuwam absolutnie żadnej potrzeby, aby po wypłacie wpaść w szał zakupów i pobiec do galerii handlowej po najnowszy krzyk mody. Czy samo usprawiedliwienie, że kogoś na to stać wystarczy? A co stanie się z tymi rzeczami, gdy przyjdzie kolejny sezon? Pół biedy, jeśli trafią one do potrzebujących. Ale nie oszukujmy się- najczęściej chowane są na dnie szafy, bo przyda się, bo będzie do chodzenia po domu, bo schudnę, albo jeszcze inne absurdalne tłumaczenia.

Ostatnio dowiedziałam się, że jestem minimalistką, że tak to się nazywa... 
W Internetach panuje moda na pozbywanie się zbędnych rzeczy. Ostatnio trafiłam na kilka filmików na Youtube odnośnie minimalizmu, minimalistycznej mody, minimalistycznego mieszkania i w ogóle. Jest tylko pewien dysonans, który w tym wszystkim zauważam. Rodzi się pewnego rodzaju moda na minimalizm, a nie zrozumienie całej jego istoty. Co mam na myśli? Spotkałam się z wymianą całej garderoby na nową, minimalistyczną. Taką monochromatyczną, bez dodatków. Albo remont mieszkania, by stało się minimalistyczne. Najlepiej biało- czarne. Wydaje mi się, że nie o to tutaj chodzi... Prawdziwą istotą minimalizmu, jak się później dowiedziałam, jest życie z przeświadczeniem, że to co mam mi wystarcza. Że nie gonię za modą, tym co popularne. A oprócz samej siebie dostrzegam wokół innych ludzi. Nie tylko tych, którzy potrzebują tego, czym my zagracamy naszą przestrzeń, ale również tych, którzy stoją za wyprodukowaniem kolejnej niepotrzebnej rzeczy. Że wcale nie potrzebuję tego, co jest mi przez wszechobecne reklamy wmawiane jako niezbędne.

Jesteśmy tym bogatsi, im mniej nam potrzeba do życia.
Im mniej wydajemy na pierdoły, tym więcej pozostaje na spełnianie prawdziwych marzeń. I posłużę się tu przykładem mojego roweru. To było prawdziwe marzenie. Silniejsze z każdym odłożonym banknotem, bo wiedziałam, że im kwota jest wyższa, tym bliżej jestem jego spełnienia. I przyszedł taki dzień, kiedy w końcu trzymałam ten nowy rower, który w końcu był tylko mój. I wszelkie inne zachcianki sobie poszły, bo spełniłam największe marzenie, które stanowiło nie tylko przedmiot materialny, ale dało możliwość przeżywania pięknych chwil i realizowania pasji. Jedno jest pewne- od tamtego czasu jeszcze bardziej zawyżyły się moje wymagania odnośnie tego, na co wydaję swoje ciężko zarobione pieniądze. Chcę być pewna, że to co kupuję odpowiada mi w stu procentach.


Dla niektórych moja pisanina pewnie wyda się zwykłym bełkotem. Możliwe, że dla tych, którzy bez zastanowienia potrafią wyjąć spory pliczek pieniędzy, kupując kolejny kurzący się w kącie przedmiot i tłumacząc się tym, że ich na to stać. Ja nie namawiam nikogo do ascezy i sama uważam, że jeśli czegoś naprawdę pragniemy, to warto dla tych marzeń pracować i wydawać nawet miliony, jeśli się je ma. Ale kupna pod wpływem reklamy, innej osoby, nagłej fascynacji nie boję się nazwać głupotą.
Bo kiedyś może zapukać do nas marzenie. To wielkie i prawdziwe. I jeśli nie jesteśmy przygotowani na jego przyjście, zostaniemy ze swoimi kurzącymi się gadżetami, a ono dalej będzie tkwić w nieosiągalnej przestrzeni. Życzę Wam, żeby Wasze marzenia się spełniały. Tak jak moje.

minimalizm



środa, 28 października 2015

Dlaczego nic mi się nie chce? Jesienna motywacja.



jesienny poranek
Jesienny poranek...

Jesień. Nieubłaganie. Budzimy się i wita nas ciemność za oknem. Przychodzimy z pracy- ciemno. Powiem Wam szczerze, że ciężko mi się pracuje, kiedy za szybą migoczą w słońcu kolorowe liście. Najchętniej rzuciłabym wszystkie swoje zadania i wybiegła do parku. Niestety. Pracę zaczynam wcześnie i zazwyczaj bardzo późno kończę. Wiosną i latem nie ma z tym problemu, bo wychodząc nawet o 19 czuję, że jeszcze jest dzień, że jeszcze tyle jestem w stanie zrobić. Kilkugodzinna wycieczka rowerowa? Czemu nie. Bez ryzyka potrącenia, przemarznięcia (chociaż to już kwestia odpowiedniego ubrania). I co najważniejsze- z ochotą.  Bo to właśnie o tej porze roku chęci do działania najbardziej nam brakuje. 

Zazwyczaj ja jestem osobą, która motywuje innych, ale przez dzisiejszy wpis będę również motywować samą siebie. Nie wiem jak Wy, ale ja nie znam osoby, która przez okrągły rok tryskałaby humorem i zarażała innych optymizmem. Każdemu z nas zdarzają się lepsze i gorsze chwile. U mnie zaczęło się od deszczu, który trwał kilka dni z rzędu. Po tym, gdy codziennie po pracy wsiadałam na rower i potrafiłam przejeździć tak wiele kilometrów, nieco mnie to dobiło. Regularnie biegam, żeby jakoś dać upust energii. Ale bieganie po ciemku też nie jest za fajne... I jeszcze te długie godziny w pracy, i coraz więcej obowiązków.  I tak rozpoczęła się samonakręcająca spirala. Nawet podczas biegania, kiedy to przecież powinny się uwalniać endorfiny, myśli że po co to wszystko, że jestem za wolna. Na szczęście ten stan nie trwał długo. Takim myślom trzeba umieć powiedzieć dość i szukać rozwiązań. Zastąpić je realnym wytłumaczeniem dla naszego zachowania, a nie zagłębiać się jeszcze bardziej w negatywnych emocjach. Tylko realizm i logiczne myślenie jest w stanie uciąć dopadającą nas jesienną depresję.

Zarzucamy sobie, że jesteśmy leniwi. Widzimy za oknem hulający wiatr, ciemność i nie mamy ochoty wyjść z domu. Ale czy to jest oznaką lenistwa? Przypomnijmy sobie, jak jeszcze kilka tygodni temu o tej samej porze wychodziliśmy na długi spacer, bieg czy na rower. Czy szukaliśmy wtedy dla siebie łatki sportowca, zwycięzcy? Nie. Wyjście na dwór, aktywność to była naturalna rzecz. Jesienią i zimą samo wyjście staje się niezłym wyzwaniem. Ale to tylko chwilowy dyskomfort. Wystarczy odpowiednio się ubrać, a po rozgrzewce trening na świeżym powietrzu będzie tylko przyjemnością

Jeżeli rzeczywiście nic nas nie jest w stanie zmusić do wyjścia, możemy jesienno- zimowy czas wykorzystać do rozwoju ciała w innym kierunku. Warto zapisać się na siłownię i wzmocnić mięśnie. Oczywiście dobrze by było przez cały rok przeplatać treningi siłowe z wytrzymałościowymi, ale z kolei latem ciężko rzeźbić się na sali, gdy na zewnątrz wzywa nas piękne słońce. 

Jeżeli tak jak ja, kochacie rower, dobrym rozwiązaniem jest trenażer rowerowy lub rower stacjonarny. Jesteśmy w stanie poćwiczyć, nie tracąc czasu na dojazd do fitness klubu, w każdą pogodę i o każdej porze. Oczywiście tylko wtedy, gdy sprzęt jest cichy, nie utrudniający życia domownikom i sąsiadom. Wielkim plusem trenażera jest to, że ćwiczymy na własnym, dopasowanym rowerze, a jeśli wybierzemy model z możliwością podłączenia do komputera, wyboru treningów i tras, nie ma mowy o nudzie.

Dobrym sposobem motywacji do oderwania się z kanapy jest pozostawienie sprzętu do ćwiczeń na wierzchu. Hantelki, mata, sztanga mogą stanowić piękną dekorację wnętrza, która sama aż prosi się o zrobienie z niej użytku. Jeżeli dalej zastanawiasz się, co ze sobą zrobić, bo przecież jest ciemno i strach samemu biegać, wyjmij skakankę, odpal muzykę i postaraj się spocić. 

Wiele korzyści przyniosą na pewno modyfikacje w jadłospisie. Ja latem i wczesną jesienią odżywiałam się niemal w 90 procentach na surowo. Lody bananowe, na które przepis znajdziecie u mnie we wcześniejszych wpisach, jadłam czasem nawet dwa razy dziennie. Teraz po takim śniadaniu musiałabym wskoczyć pod ciepły koc, żeby się ogrzać. Króluje kasza jaglana, ryż, gotowane warzywa. Zaczęłam również pić herbatę w ciągu dnia. Takie natychmiastowe ogrzanie od wewnątrz również dodaje nieco energii. 

Jak widzicie, nie szukamy wymówek tylko rozwiązań! Niechęć do ruszenia się z miejsca nie wynika z lenistwa, z tego że nagle staliśmy się kanapowcami. Musimy pogodzić się z faktem, że aura w naszym kraju jest, jaka jest. W mniejszym lub większym stopniu jesienna melancholia dopada każdego. Nie warto z tym walczyć i się za to obwiniać, a znaleźć na tyle atrakcyjne zajęcia, by nie zmarnować czasu, który biegnie niezależnie od pór roku.

niedziela, 18 października 2015

Przy Niedzielnej Kawie




Hej hej! Jak minął Wam deszczowy tydzień? Dzisiejszy wpis produkuję pomiędzy unoszeniem ramion z hantlami, a spięciami brzucha. Przez ostatnie siedem dni skupiłam się na bieganiu. Deszczowa pogoda jakoś nastraja mnie głównie na ten rodzaj aktywności. Jak widać, póki co działam bez konkretnego planu i ćwiczę to, na co akurat przyjdzie mi ochota. Przyznam się szczerze, że to zwiększenie ilości treningów biegowych ma jednak swój mały cel. Niedługo czeka mnie kolejny bieg, na który już jestem zapisana i chcę poprawić swój wynik. Wszystko wskazuje na to, że się uda. Pogoda coraz bardziej sprzyja aktywności na dworze. Im zimniej, tym lepiej mi się biega i jestem pewna, że tak jest z większością biegaczy. Niestety, o ile w deszczu biega się cudownie, o tyle jazda na rowerze szosowym z oponami takimi, jakie aktualnie mam zamontowane, jest niestety niemożliwa. Wybawienie to dla mnie trenażer i mam nadzieję, że już niedługo stanie się moim domownikiem i będę mogła go dla Was zrecenzować, bo mam już w tym temacie dość spore rozeznanie. 
No dobra, czas na podsumowanie tygodnia. 


Moja tygodniowa aktywność na Endomondo. Tak jak pisałam wyżej, naszła mnie wena na bieganie. I tak jest co roku, że im zimniej, tym więcej u mnie treningów biegowych.


























Piosenka Iron Maiden- Run to the hills. Rzadko biegam przy muzyce. Zazwyczaj słucham książek lub podcastów. Ale ta piosenka ma w sobie coś takiego, że chce się przyspieszyć. Zresztą, zgrajcie na odtwarzacz i sprawdźcie sami.

 


Nowość w sportowej szafie. Bluza Asics Longsleeve Jersey Hoody. Hit hit hit! I do biegania, i do noszenia na co dzień. Mimo wysokiej ceny, warta każdej złotówki. Jeszcze nie miałam tak porządnej bluzy sportowej. Jest idealnie skrojona, funkcjonalna. Oprócz otworów na kciuki ma również zakładki, które możemy nasunąć na dłonie tworząc jakby rękawiczki. Ma dołączany komin na szyję i ogromny kaptur ze ściągaczem. Jeżeli szukacie takiej bluzy, to radzę szybko się decydować. Zrobiłam małe śledztwo i niestety w sklepach nie ma ich za dużo. Ja kupiłam swoją na runnersclub.pl (nie, nie mam z tego żadnych profitów). 

źródło: runnersclub.pl 


























Miłego i aktywnego tygodnia! Trzymam kciuki za Waszą nieustającą motywację!

środa, 14 października 2015

Co jeść, by być silnym, zdrowym i biegać daleko?


Wczoraj zastanawiałam się, co wybrałabym, gdyby powiedziano mi, że tylko te trzy rzeczy mogę jeść do końca życia. Właściwie długo nad tym nie myślałam. To na pewno byłoby coś zdrowego, a przy tym bardzo smacznego. Jestem zdecydowaną przeciwniczką zmuszania się do jedzenia czegoś tylko dlatego, że jest to uznawane za zdrowe. W moim przypadku przykładem może być sałata. Owszem, od czasu do czasu jest ok. Ale jeżeli już mam zjeść coś zielonego, to zdecydowanie bardziej wolę młode liście szpinaku, pociętą w paski cukinię lub seler naciowy.
Wróćmy do tematu głównego. Zdrowe i smaczne. To już wiemy. Kolejnym ważnym aspektem jest dla mnie pożytek jaki mam z jedzenia, skoro już je przygotowuję. I znowu posłużę się zielonym przykładem. Co z tego, że zrobię sałatkę, ułożę liście i wstążki papryki, niczym mozaikę z Maroko? Słyszałam o takim terminie jak bretarianizm  (odżywianie się światłem i energią życia), ale ja nie znam ani jednego takiego typa. Być może są ku temu powody... 
Podsumowując ten przydługi wstęp: skoro już wkładamy wysiłek w jedzenie, to musimy coś z tego mieć. Nic za darmo. Posiłki powinny dawać energię, być smaczne i zdrowe. I dzisiaj zapoznam Was z moimi trzema jedzeniowymi ulubieńcami, bez których nie wyobrażam sobie moich sportowych wariacji, jak i codziennego funkcjonowania.


banany
























Banany. U nas mieszkają sobie w dużej szufladzie kuchennej i dojrzewają, aż dostaną piękne kropki. Warto dodać im jabłka do sąsiedztwa. Dojrzeją szybciej. Banany są nie tylko bardzo odżywcze, ale też zawierają mnóstwo potasu. To dlatego stanowią tak ważny element w diecie osób aktywnych. Ja najbardziej lubię je w formie koktajlu, lodów i dodatku do kaszy jaglanej.


daktyle






















Daktyle. Ale te świeże, nie suszone. Najlepsza przekąska przed bieganiem, dodatek do kaszy jaglanej, koktajlu. Zawierają potas, wapń, magnez, żelazo, fosfor oraz witaminy PP, B1, B2, A. Kilka daktyli od razu po powrocie z pracy działa na mnie lepiej niż kawa. Natychmiastowy zastrzyk energii gwarantowany.


ryż jaśminowy






















Ryż jaśminowy. Z warzywami, sosem lub z owocami. Ten gatunek dobrze komponuje się i na słodko, i wytrawnie. Jeśli jeszcze go nie znasz- koniecznie spróbuj. Mi na początku jego zapach wydawał się nieco dziwny, ale teraz nie wyobrażam sobie, że mogłoby go zabraknąć w kuchni. Ostatnio stał się moim ulubionym posiłkiem przed bieganiem. Mogę go zjeść nawet na krótko przed treningiem, ponieważ łatwo się trawi i szybko dostarcza energii bez niepotrzebnego obciążania żołądka. 


Jak widzisz, same mocno energetyczne składniki. Bomba odżywcza i moc witamin. Według mnie, warto jeść nie dla samego jedzenia, ale mieć na uwadze korzyści płynące z natury. Trzeba pamiętać, że im coś jest bardziej przetworzone, tym więcej dobroczynnych składników zostało gdzieś w fabryce, a w opakowaniu dostajemy jedynie opakowany w kolorowy papierek produkt. Coś jedzeniopodobnego, aby smakowało i dobrze się sprzedało. Nasz organizm możemy analogicznie odnieść do auta. Na lepszym paliwie dojedziemy dalej i bezpieczniej. A kiedy zatankujemy "chrzczony" syf, ryzykujemy nie tylko mniej przejechanych kilometrów, ale w konsekwencji samochód zużyje się szybciej, a kosztowne części ulegną zepsuciu. Tak samo jest z nami. Niestety, o ile auto wystarczy zawieźć do mechanika, kupić i wymienić części, o tyle w naszym przypadku konsekwencje są o wiele bardziej poważne. 

Nie leki i nie suplementy dodadzą Ci mocy na życie i sport. A dlaczego suplementy zyskały tak ogromną popularność? Bo znaczna większość populacji nie dostarcza sobie witamin, minerałów z prawdziwego jedzenia. Stąd niedobory, zespół przewlekłego zmęczenia, choroby. Nie ma takiej potrzeby, by świadomie wybierać przetworzone produkty pozbawiając się tego, co płynie z natury. 
A korzyści przychodzą bardzo szybko i warto przekonać się o tym na własnej skórze.